Chciałabym poznawać coraz bardziej włoską kulturę, włoski język, włoskie zwyczaje, włoską kuchnię.
W związku z czym, pochłaniam wszelkie "włoskie" informacje: czytam blogi o włoskich podróżach, zabytkach oraz o codziennym życiu we Włoszech.
Przypomniałam
sobie też ostatnio …o Erosie Ramazzottim ;) Kiedyś…trochę dawno temu ( a może
nie aż tak dawno ) ;0 znałam na pamięć wszystkie
jego piosenki, nie rozumiejąc ani słowa !!! Wtedy wystarczała mi sama osoba
boskiego Erosa, jego głos i jego …"włoskość" !!! Dziś nie jest już tak prosto … dziś mam ambicję poznać wszystkie teksty
od środka! Dziś wymagam więcej od samej
siebie ;) i dobrze mi z tym !!! Choć Eros
nadal niczego sobie ;)
No i ta właśnie włoska fascynacja sprawiła, że wybraliśmy
się na „włoską” kolację.
Miało być swojsko,
prosto, aromatycznie, klimatycznie, dlatego nasz wybór padł na włoską pizzerię.
Rozpoczęliśmy
od „toskańskiej zupy cebulowej”, która…chyba sama marzyła żeby z Toskanią mieć
coś wspólnego ;) Tymczasem jej pochodzenie bardziej przypisywałabym czeskiej
czosnkowej polewce !!!
Ale nie
poddaliśmy się. Później był jeszcze toskański placek focaccia, czyli rodzaj
pieczywa, będący podstawą do pizzy, polany oliwą z oliwek z ziołami, pomidorami
oraz oliwkami. Focaccia już bardziej pozwalała przenieść się w włoskie okolice niż
rozpoczynająca kulinarną podróż zupa.
Gwóźdź
programu…pizza, która miała pozwolić naszym podniebieniom doznawać włoskich
ekscytacji …ekscytowała chyba jedynie swoją średnicą ;)
I co na
koniec …nie było wina!!! We włoskiej kanajpie, jak poinformowała nas uprzejma
pani kelnerka …po prostu zabrakło wina …;)
Jednak,
nie byłabym sobą…gdybym nie widziała tylko pozytywnych stron całego wieczoru …
Dlatego
kolacja we dwoje jest moją SZCZĘŚLIOWSTKĄ na dziś !

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz